Polowania w Polsce: blokowanie polowań, prace nad nową ustawą | Ludwika Włodek, Magazyn TVN24. "Wynocha z lasu!". Stoimy, bo kiedy tu jesteśmy, oni nie mogą strzelić. Tytuł: 2-magazyn-polowanie-okladka-skl.jpg. Nasze zadanie jest bardzo proste. Zakładamy kamizelki odblaskowe i po prostu podchodzimy do myśliwych. Zwyczajowo gorąca herbata, kawa, czy zupa kojarzy się z jesienią lub zimą, czyli tradycyjnie porami roku o niskich temperaturach. Okazuje się jednak, że picie gorących napojów w upał to dobry sposób na ochłodzenie organizmu. Paradoks? Tylko pozornie. Ciepły napój pobudza receptory temperatury na języku, a te sprawiają, że zaczynamy się pocić i tym samym chłodzić. Pot jest efektem termoregulacji naszego ciała, ale też działa na nie chłodząco, dlatego fizjolodzy radzą go zbyt szybko nie ścierać z ciała. Ta metoda chłodzenia się jest skuteczna pod warunkiem, że jesteśmy w miejscu, w którym panuje niska wilgotność powietrza. Zerknij: Mamo, chce mi się pić, czyli jaka herbatka jest dobra dla dziecka? Czytaj: Włóż do lodówki zużytą torebkę herbaty. Rewelacyjny trik! Jaka herbata podczas upałów? Eksperci podczas wysokich temperatur zalecają picie gorącej, czarnej herbaty. To ona zawiera duże ilości tzw. teoflawiny. Związki te mają dobroczynny wpływ na organizm, odtruwają go i opóźniają procesy starzenia. Nie należy jednak pić w ciągu dnia wyłącznie herbaty! - przestrzegają dietetycy. Należy to połączyć z przyjmowaniem odpowiednich ilości wody, aby nie odwadniać organizmu. Zioła w upał - jeśli tak, to jakie? Picie tzw. ziołowych herbatek może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Niepozorny napar z pokrzywy jest najgorszym z możliwych wyborów z uwagi na moczopędne działanie zioła. Są jednak rośliny i napary całkowicie bezpieczne dla ludzkiego organizmu - to uspokajająca melisa i mięta. Przygotowany z nich napar, gasi pragnienie i nawadnia organizm, a w dodatku mięta ma działanie ochładzające. Tego typu herbaty ziołowe spełniają swoją funkcję, podobnie jak herbaty owocowe z dodatkiem suszonych liści czy owoców. Sprawdź to: Jakie rodzaje herbat są najlepsze dla zdrowia? Możesz się zdziwić! Źródło: "Wysokie Obcasy" Cieszymy się, że jesteś z nami. Zapisz się na newsletter Onetu, aby otrzymywać od nas najbardziej wartościowe treści.
Część dzieci z ADHD wcale nie ma ADHD, tylko FAS. - Ale takich głosów nie chce się słuchać, bo jak się jest dobrze wykształconym, na stanowisku, to nie ma się w Polsce dziecka z FAS, tylko z ADHD - mówi dr Krzysztof Liszcz, ekspert problematyki FAS. Co roku w Polsce rodzi się 6 tys. dzieci uszkodzonych przez alkohol.
Przez całą ciążę 28-letnia matka Mikołaja piła. Wiedziała o tym policja, lekarze, pracownicy socjalni i strażnicy miejscy. Nic nie mogli zrobić. Urodziła chore dziecko. Kto się nim zaopiekuje?Niedokrwistość, niewydolność oddechowa, niska masa urodzeniowa, zakażenie układu moczowego, asymetria głowy, wzmożone napięcie mięśniowe - to na początek otrzymał maleńki Mikołaj w prezencie od mamy już w pierwszym dniu swojego życia. Pijana matka rodzi dziecko z pół promilem alkoholuO kobiecie, którą codziennie widywano pijaną na poznańskim Łazarzu, głośno było podczas ostatnich wakacji. Była ona wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Często trafiała do szpitala w stanie całkowitego upojenia alkoholowego. Znała ją policja, straż miejska, lekarze i pracownicy socjalni Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu. Nikt nie potrafił pomóc jej i jej nienarodzonemu dziecku. 2 września tego roku na świat przyszedł Mikołaj. Jego matka trafiła do szpitala pijana. Chłopiec urodził się przez cesarskie cięcie. Miał prawie pół promila alkoholu we krwi. Chłopiec urodzony w 38. tygodniu ciąży (według oceny lekarzy) ważył 2080 gramów. Drugiego dnia po porodzie matka na własne życzenie wyszła ze szpitala. Dziecko zostało pod opieką 52 dniach pobytu na oddziale neonatologii Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Klinicznego UM w Poznaniu przy ulicy Polnej chłopiec trafił do pogotowia rodzinnego. Matka zadzwoniła raz do pogotowia opiekuńczego i zadała dziwne pytanie: Czy mój synek jest już zdrowy?- Już na Polnej Mikołaj był konsultowany w kierunku wystąpienia FAS - mówi Karolina Kałkowska, prowadząca rodzinne pogotowie opiekuńcze. - Na razie nie ma jeszcze pełnej diagnozy, ale lekarze już zauważyli charakterystyczne cechy tej choroba to płodowy zespół alkoholowy. Pojawia się wtedy, kiedy matka w ciąży nadużywa alkoholu. Niektóre badania mówią, że nawet niewielka ilość alkoholu może spowodować pojawienie się cech FAS. W przypadku Mikołaja nie są to jednak niewielkie ilości, które mogą, a nie muszą wpływać na jego zdrowie. Matka Mikołaja pija w ciąży dużo i często. Nie była wybredna. Mieszkańcy Łazarza widzieli, jak piła co popadło, nawet denaturat. Służby rozkładały wtedy ręce mówiąc, że nic się nie da zrobić. - Picie alkoholu, nawet w ciąży, nie jest w Polsce przestępstwem - tłumaczył wtedy Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej Jeśli matka nie chce pomocy, nie możemy jej zmusić, aby ją przyjęła - mówiła Lidia Leońska, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu. Pijąca matka ze szpitala wychodziła, gdy tylko wytrzeźwiała. Szła dalej Patrzę na tego maleńkiego chłopca i myślę, że wszystko mogło być inaczej - mówi Karolina Kałkowska. - Trafiają do mnie niechciane dzieci, pozostawione w szpitalach, oddawane do okien życia. Te zdrowe właściwie natychmiast znajdują rodziny adopcyjne. Tych chorych, niepełnosprawnych nikt nie chce. A Mikołaj nie musiał urodzić się chory. To nie przypadek, czy ślepy los zgotował mu te choroby, tylko własna nie chce chorych maluchów W pogotowiu rodzinnym Karoliny Kałkowskiej przebywa 2-letnia Milenka. Jest lekko opóźniona. Jej niepełnosprawność jest ledwie widoczna. Ładna dziewczynka, która rozwija się wolniej niż rówieśnicy. Nikt jej nie chce. W pogotowiu jest od początku swojego życia. - Nie może u nas dłużej zostać - tłumaczy Karolina Kałkowska. - Pogotowie polega na tym, że przyjmujemy tu dzieci na jakiś czas. W tym czasie szukamy dla nich stałego miejsca pobytu. Pracujemy też z rodzinami biologicznymi. Założenie jest takie, że jeśli rodzice podejmą wysiłek i będą próbowali zmienić sytuację, dzieci do nich wrócą. Ale to założenia. Rzeczywistość jest taka, że żadne z dzieci nie wróciło na stałe do rodziny trafi więc do domu pomocy społecznej. Do sióstr serafitek. Tam spędzi prawdopodobnie wiele lat życia. Z czasem może jedynie zmienić dom opieki. Na taki dla zdarzają się szczęśliwe zakończenia nieszczęśliwych Był u nas chłopiec z zespołem Downa. Matka odrzuciła go po porodzie, gdy dowiedziała się o jego wadzie - wspomina Karolina Kałkowska. - Desperacko wręcz szukałam dla niego specjalistycznej rodziny zastępczej. Chłopiec był bardzo schorowany. To był bardzo ciężki przypadek zespołu Dawna z wieloma współistniejącymi schorzeniami. Szukałam dla niego domu po całej Polsce. W końcu udało się i to tu, blisko, w Poznaniu. Teraz kobieta z rodziny zastępczej, do której trafił, chce go adoptować. Zakochała się w tym chłopcu. Naprawdę miał dużo takie historie zdarzają się rzadko, choć Karolina zapowiada, że zrobi wszystko, aby i Mikołaj znalazł swój Na razie chodzę z nim po lekarzach - mówi Karolina. - Kardiolog, neurolog, ortopeda, okulista, genetyk - to nas czekało na samym początku. Do niektórych specjalistów już mi się udało dostać, do innych jeszcze nie. To, że prowadzę pogotowie i mam siedmioro dzieci pod opieką i że najczęściej są to dzieci potrzebujące specjalistycznej opieki medycznej, to naprawdę rzadko kogoś obchodzi. Zdarza się czasem jakaś miła pani w rejestracji, która mnie kojarzy, bo chodzę po lekarzach często i czasem ta miła pani zapisze mnie na jakiś rozsądny termin. Zazwyczaj jednak czekam w niebotycznych kolejkach. Do okulisty za trzy miesiące. A za trzy miesiące to dziecko, które chcę zapisać, może stracić fenotypowe FAS zauważono u Mikołaja już podczas pobytu w szpitalu przy Polnej. Nie było to jednak trudne. Chłopiec wygląda bowiem jak dzieci ze zdjęć na ulotkach o szkodliwości picia alkoholu podczas ciąży. „Spłaszczona rynienka podnosowa, mała żuchwa, uszy nisko osadzone i zrotowane ku tyłowi, siodełkowaty nos” - napisali lekarze. Ale charakterystyczne wygląd to najmniejszy problem dzieci z zespołem FAS. Najbardziej narażony na działanie alkoholu jest układ nerwowy. Alkohol powoduje, że komórki nerwowe podczas powstawania mogą trafić w niewłaściwe miejsca i w nich podejmują swoją prace. Dodatkowo tworzą się niewłaściwe połączenia między neuronami. To wszystko powoduje poważne problemy z zapamiętywaniem, przetwarzaniem informacji, myśleniem. Wiele dzieci z FAS ma np. podwyższony próg bólu - bodziec bólowy musi być naprawdę silny, by dziecko go odczuło. Często jedynie poważne skaleczenie lub siniec świadczy o tym, że miało miejsce jakieś zranienie. Lista dysfunkcji, jakie pojawiają się u dzieci z płodowym zespołem alkoholowym, jest imponująca. Znajdują się na niej wszelkie problemy neurologiczne, łącznie z tymi związanymi ze zmysłem smaku, powonienia, dotyku. - Najgorsze dla mnie jest to, że takie dzieci będą cierpiały do końca życia tylko dlatego, że matka nie mogła przez te parę miesięcy wytrzymać bez alkoholu - mówi Karolina Kałkowska. - Dla tej kobiety to tylko kilka miesięcy, dla dziecka to całe oprócz leczenia, wymaga także rehabilitacji. Przechodzi ją dzięki Stowarzyszeniu na Rzecz Dzieci ze Złożoną Niepełnosprawnością „Potrafię Więcej”. - Mikołaj jest u nas dopiero trzeci tydzień, a już widać malutkie postępy w rehabilitacji, na którą z nim jeżdżę - mówi Karolina Kałkowska. - Ciągle jednak przez to napięcie mięśni leży mocno wygięty, ale powoli próbuje podnieść główkę, no i wygląda zdecydowanie lepiej. Rodzice biologiczni nie wykorzystują szans na poprawęMatka Mikołaja raz zadzwoniła do pogotowia opiekuńczego. - Zadała mi przedziwne pytanie - mówi Karolina Kałkowska. - Zadzwoniła i pyta: Czy mój synek jest już zdrowy, czy mogę go już zabrać? O dalszym losie małego Mikołaja zdecyduje sąd. Prawdopodobnie odbierze on matce prawa rodzicielskie, ale nie musi tak się stać. Czasami sąd postanawia dać rodzicom biologicznym szanse. Obecnie prawa rodzicielskie mają oboje rodzice, bo matka dziecka jest w związku małżeńskim. Obecnie sprawa Mikołaja jest w podróży. Zajmował się nią sąd w Wałbrzychu. Tam bowiem mąż matki chłopca złożył zawiadomienie o zaginięciu żony, która znalazła się w ciąży w Poznaniu z konkubentem. Ze względu na miejsce urodzenia i przebywania chłopca sprawa ma zostać przeniesiona do Poznania. Sąd w Wałbrzychu ma tutaj przesłać akta sprawy. - Nie jestem wrogiem rodzin biologicznych, uważam, że idealnie by było, gdyby wszystkie dzieci mogły żyć ze swoimi rodzicami, ale za długo prowadzę to pogotowie, żebym miała jeszcze złudzenia - mówi Karolina Kałkowska. - Mieliśmy wiele pijących matek. Mieliśmy dzieci, które po kilka razy wracały do swoich biologicznych rodzin, a potem znowu do nas. Matka jednej z dziewczynek, która u nas przebywa, była już siedem razy na odwyku. Za każdym razem mówiła, że idzie tam dla córki, żeby mogła do niej wrócić. I za każdym razem, po wyjściu ze szpitala, szła pić. To może dla niektórych okrutne, ale myślę, że dla tej dziewczynki byłoby lepiej, gdyby miała uregulowaną sytuację prawną i mogła trafić do kochającej rodziny wypiękniejesz maluszkuKarolina Kałkowska prowadzi pogotowie rodzinne w swoim domu, w którym mieszka z mężem i dwiema swoimi biologicznymi córkami. Trzecia, najstarsza, już wyprowadziła się z domu. Córki pani Karoliny widziały już wiele dramatycznych historii. - Często policja w środku nocy przywozi do mnie dzieci zabrane z interwencji - mówi Karolina Kałkowska. - Ale kiedy przywiozłam ze szpitala Mikołaja, moja średnia córka, Patrycja, popłakała się, jak go zobaczyła. Był taki malutki, bezbronny i już na początku matka zniszczyła mu życie, które jeszcze na dobre się nie ma 18 lat. Pomaga mamie zajmować się dziećmi. Jest troskliwa, wrażliwa Musisz tylko jeść, my się tobą dobrze zajmiemy - mówi do Mikołaja. - Zobaczysz, jeszcze będziesz piękny, u nas przecież pięknieją wszystkie dzieci.
Pić czy nie pić? To zależy od trzech czynników: Choć i tu warto pamiętać o regule wzajemności. Korupcja w Polsce – 12+ pandemicznych impulsów
„Jak tu nie pić?” „Nic tak nie sprzyja alkoholizowaniu się Narodu, jak święta Bożego Narodzenia i całe to tygodniowe dochodzenie do Nowego Roku. Ten kończący się rok jest wyjątkowy, bo mus picia zaczyna się praktycznie r. i trzeba go będzie pociągnąć co najmniej do niedzieli, r. No, nie ma zmiłuj się, tak wychodzi z kalendarza. Ważne są w tym upadlaniu się alkoholowym powody, dla których tak ochoczo pijemy. A tych jest w Polsce bez liku. Jak tu nie wypić, kiedy Dziecię nam się rodzi i na świat przychodzi? Wiadomo, o suchym pysku nie wypada udać się na pasterkę. Welon, czyli mieszanka różnych alkoholi, którymi zioną uczestnicy pasterki, daje o sobie znać szczególnie podczas śpiewania kolęd. Nawet ci nieliczni abstynenci, którzy uczestniczą w obrządku, wracają z pasterki narąbani, jakby sami pili. O młodzieży nie wspominamy, o ta nie wchodzi do kościoła, tylko koczuje pod, chwaląc Pana piwem, winem i co tam kto przyniesie. Dla nich pasterka często kończy się o 6 rano, bo noc spędzili na wigilijnym czuwaniu. A faktycznie widok ich garderoby i butów świadczy, że nie było to wigilijne czuwanie, tylko po bramach i klatkach schodowych leżakowanie. Jak tu nie wypić, kiedy gości mamy w domu, albo sami u rodziny gościmy. Takiego wujka Stefana w zasadzie widzimy raz do roku. Jak tu nie wypić? Cioci Basi nie znosimy organicznie i na trzeźwo nie idzie jej oglądać, a tym bardziej słuchać. Kuzyn Zenek sadzi dowcipy i kawały na okrągło i gdyby nie toasty, jak nic umarlibyśmy ze śmiechu. Żona cicho mówi nam: JUŻ WIĘCEJ NIE PIJ…Ułomna niewiasta nie wie, że czego jak czego, ale tego nie wolno mówić Polakowi NIGDY!!! Po takim tekście nawalony Rodak wypije dwa razy tyle. Jak tu nie pić, kiedy ciągle panuje zasada: zastaw się, a postaw się. Stoły uginają się od jedzenia tłustego, smażonego, wędzonego, w occie, w oleju, z majonezem, z sosami, z grzybami, z kremem, z bitą śmietaną, na smalcu, ciężkiego i niezdrowego, na widok czego wątroba, gdyby miała sznur, toby się powiesiła. Co w takiej sytuacji mówi Polak? TRZEBA STRĄCIĆ!!! Trzeba iść wątrobie na ratunek. A czym można strącić? Jedynie dużą ilością pustych kalorii, czyli C2H5OH, o sile rażenia nie niższej niż 40%. Jak tu nie pić, kiedy już w zasadzie od 1 grudnia atakują nas tzw. tradycyjne opłatki. Dzielą się one na zakładowe, partyjne, organizacyjne, stowarzyszeniowe, fundacyjne, koleżeńskie i co tam sobie kto wymyśli, żeby wypić. Na żadnym opłatku „nie ma odpuść”. Pije się od spodu, zagryzając opłatkiem i wyjąc przeważnie jedną kolędę, czyli „Przybieżeli…” – pierwszą zwrotkę. Dalszych zwrotek nie stwierdza się, gdyż „tradycyjny kielonek, lampka, flaszka…” pamiątkę opłatkową odbiera. Jak tu nie pić, kiedy Nowy Rok za pasem i każdy by chciał, żeby ten następny był choć trocę lepszy od mijającego. Dlatego nie ma możliwości, żeby nie wypić ZA TEN NOWY ROK! Jak tu nie wypić, kiedy od 1 grudnia do Świąt popija się, a w Święta i w Nowy Rok chleje się na umór. Trzeba wprowadzić do organizmu świeży zapas alkoholu, żeby zerówko wróciło i poziom krwi w alkoholu uległ wyrównaniu. Znane u Słowian jest to, że tym się leczysz, czym się strułeś, i nic tak szybko nie działa na skacowany łeb, jak szybkie wprowadzenie dobrego klinika. A najlepiej dwóch! Niech żyje „KLINIKA ZDROWEGO CZŁOWIEKA”! PS W życiu nie napisalibyśmy tego felietonu, gdybyśmy byli trzeźwi. W końcu jesteśmy Polakami i tradycja nas też zobowiązuje. Wesołych Świąt, no i zdrówka” Marek Sobczak & Antoni Szpak PS. ode mnie - pozostawiam to ku refleksji Wesołych Świąt!
A gdy tylko poczuje się lepiej, ucieka przed jutrem w kolejny melanż. Czy może w ogóle nie interesuje nas żadne wyciągnie wniosków, bo przecież nie musi? Chcemy tylko zapomnieć. Wymazać te wydarzenia z pamięci i wrócić do tego, co było przed. Bo przecież egzystencja w cyberpunkowej dystopii się nie powtórzy.
Strona główna Empik Pasje. Magazyn online Aleksandra Zbroja - absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu od lat związana z „Wysokimi Obcasami” oraz „Dużym Formatem”. Wczoraj otrzymała nagrodę Odkrycie Empiku 2021 za książkę „Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu”. To przejmująca, introspektywna historia o życiu i dojrzewaniu z ojcem alkoholikiem. Autor: Robert Szymczak Odkrycia Empiku to nagrody przyznawane przez jury. Odkrycie literackie wybierali: Marcin Meller, Dominika Słowik, Witold Szabłowski oraz, z ramienia Empiku, Joanna Marczuk oraz Marcin Maćkiewicz. Aleksandrze Zbroi przyznali nagrodę za: „poruszające i dojrzałe zmierzenie się z własną biografią; za uniwersalizm literacki odnaleziony w indywidualnych przeżyciach; za celny język, niosący w sobie siłę opowieści; za stawienie czoła naszym wspólnym „Mireczkom”. Marcin Meller, Witold Szabłowski, Gabi Drzewiecka, Marcin Prokop oraz Aleksandra Zbroja podczas wręczenia nagrody Odkrycie Empiku 2021. Fot. AKPA. Rozmowa z Aleksandrą Zbroją Robert Szymczak: Kiedy zaczęłaś nazywać swojego ojca „Mireczkiem”? Aleksandra Zbroja: Wydaje mi się, że od zawsze go tak nazywaliśmy w rodzinie. To było słowo zarezerwowane dla pijanego ojca - nie „Mirek”, nie „tata”, tylko właśnie „Mireczek”. Używaliśmy go z przekąsem, w zdaniach typu „Co ten Mireczek znowu nawywijał?”. Zawiera się w nim wiele różnych zdań opisujących nasz zawód tym człowiekiem. Ojciec, który nie jest ojcem, syn, który jest utrapieniem, sąsiad, który chcesz, żeby był jak najdalej. Na trzeźwo ten człowiek był „Mirkiem”, „tatą” czy „sąsiadem”. Przez to stawał się mniej straszny, mniej bolesny. W tym sensie ten „Mireczek” wpisuje się w długą tradycję fukania na tych wszystkich „Mietków” i „Cześków spod monopolowego”. Mówimy o nich w ten sposób, jakbyśmy za pomocą języka trochę im umniejszali. Być może to także jest jakaś forma społecznego odreagowania. Przecież te Mietki i Cześki też są czyimiś ojcami i synami. Myślę, że to niepozorne zdrobnienie zawiera w sobie bardzo dużo i sporo mówi o naszej ogólnej sytuacji. Podczas czytania „Mireczka” ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, jak mocno odsłaniasz się na tylu różnych poziomach. Skąd czerpałaś siłę, żeby skonfrontować się z tak trudnymi emocjami i wspomnieniami? Szczerze mówiąc, po prostu chciałam napisać ciekawą, wciągającą książkę. Być może przez to ukierunkowanie na cel nie było mi trudno się odsłonić. Mam naturę raczej ekshibicjonistyczną, może wyćwiczyłam ją jako pewną formę samoobrony. Nie wiem. „Mireczek” od początku nie był pomyślany jako dziennik autoterapeutyczny, bo to nie nadawałoby się do czytania. Patrzyłam na elementy życiorysu mojego i ojca jako na przejaw czegoś większego niż my sami, szukałam dla nas kontekstów społecznych, politycznych, medycznych. Nasza historia stanowi tu raczej punkt wyjścia do czegoś szerszego. Takie ustawienie tematu zdecydowania pomogło w odsłonięciu się, zdjęciu ciężaru z pleców. Patrzysz wtedy na siebie trochę z boku, jak na bohatera jakiejś innej powieści, którego losy trzeba spisać. Myślę też, że najważniejszą częścią odpowiedzi na pytanie, dlaczego się tak odsłoniłam, jest „Dlaczego nie?”. W tym moim odsłanianiu pojawił się element złości, że w ogóle jest co odsłaniać. Doświadczenie dorastania przez lata w domu z alkoholem bywa czymś niewypowiedzianym i banalizowanym, uznawanym za nieciekawe czy wstydliwe. A to, co nieopowiedziane łatwiej zepchnąć w kąt, zignorować jako problem społeczny. I może właśnie taki bunt czy raczej zawód napędzał moje pisanie. Wywodzisz się z reportażu, wcześniej napisałaś „A co wyście myślały? Spotkania z kobietami z mazowieckich wsi” z Agnieszką Pajączkowską. Czy doświadczenie reporterskie pomogło ci w tworzeniu książki tak silnie autobiograficznej? Reportaż pokazuje, że to co ciekawe, jest najbliżej nas. Chodzi o to, żeby z ciekawością oglądać rzeczywistość, w której jesteśmy zanurzeni – i to jest dokładnie case „Mireczka”. Nie mówię oczywiście, żeby przestać pisać książki z miejsc odległych czy osadzonych w dawnych czasach. Chodzi o przyjrzenie się rzeczom zdawałoby się opatrzonym i oswojonym. Dla mnie reportaż oznacza właśnie ciekawość tematami pozornie oczywistymi. Reportaż także uczy, by zawiesić swój osąd. Nie zajmować strony w opisywanej sprawie, ale pozwolić wybrzmieć różnym opiniom o niej. Oczywiście to, o czym mówię jest jakimś ideałem, bo autor zawsze w reportażu przemyca siebie, swoją opinie i uprzedzenia. Zawieszenie osądu można traktować jako projekt nie do zrealizowania, ale punkt, do którego mimo wszystko zawsze warto dążyć. Taki paradoks, który dla mnie stanowi sedno pisania. W „Mireczku” też starałam się wznieść ponad swoje uprzedzenia związane z ojcem – których oczywiście miałam dużo – i z ciekawością przyjrzeć się człowiekowi, który strasznie mi napsuł w życiu. Te uczucia wracają i nie da się tego ukryć, ale te moje emocje i moje porażki też są tematem książki. Aleksandra Zbroja odbierając nagrodę Odkrycie Empiku 2021 w kategorii literatura. Fot. AKPA. Jak mocno „Mireczek” był zaplanowany, gdy zaczynałaś nad nim pracować, a na ile powstawał pod wpływem rozmów z bliskimi i łączenia ze sobą kolejnych wspomnień? Przystępując do pracy miałam obmyślaną ogólną strukturę. Wiedziałam, że punktem zero będzie śmierć ojca, która otwiera książkę, a kończyć się będzie w momencie jego narodzin. Chciałam, żeby całość miała strukturę cofania się w czasie. Wiedziałam też, że będzie wpleciona w nią pseudodetektywistyczna opowieść o poszukiwaniu źródeł uzależnienia ojca i przyczyny jego śmierci. Mówię „pseudo”, ponieważ od początku wiadomo, że on umarł z przepicia, a źródeł uzależnienia nie da się znaleźć i konkretnie umiejscowić w biografii. Jednak chciałam pokazać wszystkie możliwe odpowiedzi na niemożliwe pytanie „Dlaczego?”. Co do rozmów z bliskimi, nie było zaskoczeń, może poza kilkoma drobnymi szczegółami. Najbardziej zaskoczyło mnie nie to, co ktoś mi opowiedział, ale co z tych historii zrozumiałam. Np. jaki ojciec był samotny. Do jego pokoju weszłam po raz pierwszy już po śmierci i zaczęłam tam szperać. W książeczce z adresami, która leżała na stole znalazłam cztery numery telefonu, w tym jeden do mnie. I ja byłam tam zapisana nie jako „córka”, tylko „Ola Zbroja”. Strasznie mi się go wtedy żal zrobiło. Aleksandra Zbroja. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta A co czułaś, gdy skończyłaś pisać i postawiłaś już tę przysłowiową ostatnią kropkę? Nie miałam jakichś spektakularnych odczuć po zakończeniu. Na początku czułam radość, że już koniec. Potem zmęczenie, że to jednak nie koniec, bo muszę jeszcze wszystko zredagować. W końcu pisanie książki to zawsze jest proces, niekończące się dłubanie. A na koniec strach, że ludziom się nie spodoba. Nie wiem, czy czułam więcej emocji niż przy innych tekstach, ja naprawdę trochę się odcięłam od tej historii. Miałam obawy, że ludzie są już zmęczeni biografistyką, bo ostatnio dużo wychodzi autobiograficznych powieści. Na szczęście znalazła się grupa osób, które nie jest zmęczona i „Mireczka” przeczytała. Wspominasz w książce swoje obawy o reakcje ze strony rodziny na „Mireczka”. Jakie były ich odczucia? Nie było żadnych fajerwerków, ani super pozytywnych, ani super negatywnych. Oni obserwowali po cichu, kibicowali, chyba uznali, że to jest potrzebne, żeby pewne rzeczy wiedzieć. Nikt nie zadzwonił z pretensjami i to też uznaję za sukces. W „Mireczku” ważnym tematem jest stale powracająca nadzieja w relacji z osobą uzależnioną. Słyszymy, że zaczyna kolejny nowy rozdział w życiu, tym razem wszystko będzie dobrze, ale okazuje się że nie jest. Czy twoim zdaniem taką nadzieję powinno się w pewnym momencie porzucić? Kiedy uznać, że to manipulacja? Uzależniony albo uzależniona obiecuje ci złote góry, często zresztą sam w to wierzy, ma szczere chęci poprawy, wszyscy się cieszą, a potem następuje zderzenie z rzeczywistością. Pewnie z roku na rok coraz bardziej spektakularne, chociaż wszyscy powinni je przewidzieć nauczeni doświadczeniem, ale tego nie robią. Z resztą te same mechanizmy trzymają kobiety przy facetach, którzy są agresywni. To podsycanie nadziei jest kluczem do utrzymania związku. W rodzinie biologicznej jest o tyle inaczej, że kulturowo przywykliśmy myśleć o niej jako o takim nierozerwalnym powiązaniu na całe życie. Uzależniony może sobie myśleć, że ten ojciec, ta matka i to dziecko pewnie i tak przy mnie zostaną. Chociaż nie zawsze tak się dzieje i to jest wspaniałe. „Mireczek” to z jednej strony maksymalnie osobista historia, a z drugiej wpisuje się w szerszą narrację. Piszesz o „Polsce pijącej”, zwracasz uwagę na to, ile osób zetknęło się z problemem alkoholizmu. Myślisz, że jest szansa, że kiedyś wyjdziemy z tej narodowej tradycji picia? Ja myślę, że to nie jest narodowa tradycja, ale ludzka – przyzwolenie na picie jest też silne w innych kulturach. Powiedziałabym szerzej, że to jest tradycja uznawania alkoholu za coś sympatycznego i fajnego, coś, czemu nie trzeba się uważniej przyglądać. I myślę że nie, nie wyjdziemy z tego. Rzadko mówi się o alkoholu w kategorii ryzyka. W dyskursie publicznym straszydłem nie jest wódka, ale 1,5 g marihuany. Narkotyki przerażają– samo słowo jest już silnie nacechowane, chociaż nie do końca wiadomo, czym jest ten „narkotyk”. Alkohol już w tym zestawieniu nie jest taki niepokojący. A zważywszy na to, że pijemy jako naród coraz więcej, bo takie są niestety statystyki, to szkoda. Wydaje mi się, że takie refleksyjne spojrzenie byłoby kluczem, żeby to picie trochę opanować. Aleksandra Zbroja. fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta Jesteś historyczką sztuki, w związku z tym muszę o to zapytać – czy wkurza cię romantyzowanie alkoholu w kulturze? Muszę przyznać, że tak. Ono czasami jest bardzo subtelne, podszyte patosem, trudno je zauważyć. Denerwuje mnie przedstawienie uzależnienia jako filozoficznego uwikłania w świat. Skutek uboczny kontemplacji tego świata i jego kondycji. Uznaje ją za trudną, więc zapijam. Na tej zasadzie pili ważni i lubiani. Zarówno w filmie, jak i w literaturze popularne są figury pijanego zakochanego, pijanego nieszczęśnika, który w kieliszku topi swój ból. Oczywiście niby wiadomo, że upijanie się to marna metoda terapeutyczna, ale jednak ten kod kulturowy pracuje w nas. I na tego typu kody kulturowe warto by spojrzeć krytycznie. Nieznośny dla mnie film „Zostawić Las Vegas” ustawia picie jako coś ekstatycznego, alkohol uwiarygadnia cierpienie tego faceta. Wkurza mnie też strasznie figura pijanego geniusza, którego picie jest zasilane smutkiem, jakimś takim weltschmerzem. Alkohol jako atrybut geniuszu jest dla mnie nie do zniesienia. Mam poczucie, że po „Mireczka” mogą sięgnąć czytelnicy, którzy sami znajdują się w podobnych relacjach z osobami uzależnionymi. Czy z perspektywy czasu masz jakieś rady lub przemyślenia dla osób tkwiących w takich sytuacjach? Nie mam rad, bo każda sytuacja jest wyjątkowa, unikatowa i skomplikowana. Mogę ci powiedzieć, co bym powiedziała młodszej sobie - dorastanie w pijanym domu nie musi determinować moich losów. Ja nie zmienię tego, jak zachowują się moi rodzice, ale mogę przejąć kontrolę nad swoim życiem. Pierwszym krokiem może być opowiedzenie tej historii, szukanie pomocy. Warto zrobić taki eksperyment myślowy, żeby spojrzeć na przeszłość jako na zasób. Ja myślę teraz tak: fakt, że wystawiono mnie na tyle trudnych bodźców w życiu, że byłam w tylu trudnych sytuacjach i je przeżyłam, to jest coś, z czego mogę twórczo czerpać. Pozwolił mi np. wyrobić w sobie czujność na krzywdę. Powiedziałabym sobie też, że okej jest być złą. Albo wściekłą. Albo nawet wkurwioną. Akceptacja tej złości, mówienie o niej i w końcu puszczenie tych stanów, jest ważne. One mają taką właściwość, że to ciebie pogryzą, a nie osoby, których wspomnienia cię psychicznie dręczą. Mój ojciec nie żyje. Moja złość nie dotknie jego, dotknie mnie. I chyba najważniejsze – tego sama nie odczułam, ale przewija się w listach, które czasami dostaję – cudze picie to nie jest nasz powód do wstydu. Nie można dać się zapętlić w takie myślenie. Ich picie to nie jest twój wstyd. Więcej wywiadów znajdziesz na Empik Pasje. Zdjęcia w artykule: Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta. Materiały promocyjne wydawnictwa Agora. Polecane artykuły Powiązane produkty Powiązane artykuły

PIERWSI I OSTATNI DO JEDZENIA. Rano o 5.10 ustawiamy się w pochodzie, na początku chłopcy w mundurach, mają od siedmiu do kilkunastu lat. Większość członków Bractwa to mężczyźni ze

Takiego wysypu kleszczy jak w tym roku entomolodzy jeszcze nie widzieli. Nie tylko jest ich więcej, ale zasiedlają też nowe tereny. Kiedy wyczuje w pobliżu ciepłe ciało pulsujące krwią, spada na nie i bezbłędnie znajduje miejsce, w którym skóra jest najcieńsza, a naczynia krwionośne najbliżej powierzchni, i wbija swoje szczęki. Wpuszcza środek znieczulający i rozrzedzający krew. A potem zaczyna pić. Rośnie, w końcu przypomina siną kulkę i odpada od ciała żywiciela. Zostawia maleńki ślad po wkłuciu oraz coraz częściej bakterie boreliozy albo innej niebezpiecznej choroby. Jak wynika z danych Państwowego Zakładu Higieny, w tym roku nastąpił ogromny wzrost zachorowań na boreliozę. W pierwszym kwartale odnotowano ich 4,1 tys. To o 1,5 tys. więcej niż w tym samym czasie w ubiegłym roku. Dlaczego kleszczy jest tak dużo? I dlaczego tak wiele z nich roznosi niebezpieczną chorobę? Naukowcy ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie właśnie próbują to zrozumieć. I znaleźć sposób, by powstrzymać epidemię. Wśród kleszczy jest coraz więcej nosicieli groźnych chorób, alarmują specjaliści z Samodzielnego Zakładu Entomologii Stosowanej SGGW. Mgr inż. Ewa Sady z tego zespołu wyliczyła, że co pięć lat liczba chorych na boreliozę podwaja się. – W 2004 r. mieliśmy 3,8 tys. chorych, w 2010 – już 8,5 tys., a w 2015 – 13,5 tys. osób zakażonych krętkiem z rodzaju Borrelia – mówi prof. Stanisław Ignatowicz, promotor rozprawy doktorskiej Ewy Sady. Na podstawie danych o zakażeniach i o liczbie tych pajęczaków w różnych rejonach Polski naukowcy obliczyli, że nosicielami niebezpiecznej bakterii może być aż 30-40 proc. kleszczy. – A jeszcze nie tak dawno myśleliśmy, że zakażony jest zaledwie jeden kleszcz na pięć – mówi prof. Ignatowicz. Bakterii przybywa, bo nieustannie krążą one między kleszczami a ich żywicielami, których jest przynajmniej kilkunastu. – Z jaja wykluwa się larwa, która nie ma nawet pół milimetra wielkości, ale już ona musi napić się krwi, żeby przeżyć. Najczęściej atakuje małe stworzenia, np. gryzonie – opowiada prof. Ignatowicz. Jeśli natrafi na gryzonia – nosiciela krętka boreliozy, zakaża się nim. Potem rośnie i linieje w nimfę. – A nimfa też musi napić się krwi, by dalej się rozwijać. Potrzebuje wtedy nieco większego żywiciela – kota, zająca, lisa czy królika i jemu przekazuje bakterię, ale też może się od niego zarazić – mówi prof. Ignatowicz. Na końcu nimfa zmienia się w postać dorosłą, która atakuje największe ofiary: jelenie, bydło domowe i ludzi, przenosząc Borrelię także na nie. Dlatego tak dużo dorosłych kleszczy jest nosicielami krętka Borrelia. – Ten skomplikowany, wieloetapowy cykl życiowy sprawia, że kleszczom trudno uniknąć kontaktu z zarazkiem – tłumaczy prof. Ignatowicz. Krętek Borrelia jest bowiem drobnoustrojem bardzo rozpowszechnionym wśród zwierząt. – Zwłaszcza wśród gryzoni, szczurów czy myszy, które są głównymi nosicielami tej bakterii w przyrodzie – mówi Ewa Sady. Im więcej jest zwierząt i kleszczy w danym miejscu, tym intensywniej i szybciej krąży w nich krętek Borrelia oraz jego równie groźni kompani – wirus odkleszczowego zapalenia mózgu oraz pierwotniaki Babesia, sprawcy groźnej choroby psów – babeszjozy. Ile dokładnie jest kleszczy w Polsce? – Trudno je policzyć, szacunków dokonujemy na podstawie liczby przypadków chorób odkleszczowych – tłumaczy prof. Ignatowicz. A ta wskazuje, że pasożyt rozmnaża się błyskawicznie. Jest go pełno w lasach i terenach pełnych krzaków, tradycyjnie najwięcej na Suwalszczyźnie, ale też coraz więcej w centralnej Polsce oraz na południu. Co więcej, wydaje się, że kleszcze są w trakcie ekspansji do nowych ekosystemów, w których do niedawna były rzadziej spotykane. – Coraz częściej spadają na swoich żywicieli także na terenach trawiastych – mówi prof. Ignatowicz. Kleszcze dzisiaj siedzą nie tylko na spodniej części liści czy zwisających gałęzi, ale też na czubkach traw, z których bez problemu przenoszą się na nogi ofiar. – Nie ma dzisiaj całkowicie bezpiecznego miejsca. Wszędzie, gdzie jest trochę zieleni, na działkach, w ogródkach, na łąkach czy w parkach, może czaić się kleszcz – ostrzega prof. Ignatowicz. Nic dziwnego, że skoro jest ich tak dużo, muszą przystosować się do nowych środowisk, aby znaleźć odpowiednią liczbę żywicieli. – A to istni mistrzowie przystosowania się. Potrafią przeżyć prawie w każdych warunkach – mówi Ewa Sady. Jedyne, czego się naprawdę boją, to zimno. I łatwo wyjaśnić, dlaczego jest ich aż tyle. – Winne są bez wątpienia bardzo łagodne zimy, jakie mamy w Polsce od kilku lat. Populację kleszczy skutecznie ogranicza mróz, ale tylko taki, który trwa dłużej niż kilka dni. Dopiero wtedy część jaj kleszczy obumiera – tłumaczy naukowiec. A tych jaj kleszcze składają dużo. – Samica za jednym zamachem może wyprodukować nawet 5 tys. jaj. Składa je co prawda tylko raz w życiu, bo zaraz potem umiera – mówi prof. Ignatowicz. Do niedawna mroźne europejskie zimy sprawiały, że przeżywały tylko nieliczne kleszcze, ale dzisiaj, kiedy mrozów nie ma, przeżywają praktycznie wszystkie. W tej chwili jest ich już tyle, że – zdaniem prof. Ignatowicza – potrzebna byłaby nie jedna mroźna zima, ale co najmniej kilka kolejnych. W przeciwnym razie nie poradzimy sobie z tą inwazją. – A może być jeszcze gorzej – ostrzega prof. Ignatowicz. – W tej chwili w Polsce żyje ok. 20 gatunków kleszczy. Na świecie jest ich nawet 400. Możliwe, że wraz ze zmianami klimatu pojawi się ich u nas więcej. Nie wiemy, jakie patogeny przyniosą, ani jakie choroby mogą nam zaserwować – mówi profesor. Może się np. zwiększyć zagrożenie bardzo niebezpiecznym odkleszczowym zapaleniem mózgu. Jeśli rozprzestrzenią się u nas lub zostaną zawleczone kleszcze z Ameryki Północnej, zaczniemy chorować na gorączkę plamistą Gór Skalistych albo kleszczową gorączkę Kolorado. Ale zawinił nie tylko ciepły klimat. – Także i my przyczyniliśmy się do inwazji kleszczy, rozbudowując nasze miasta oraz przedmieścia i dokarmiając dzikie zwierzęta, w tym bezpańskie koty czy gołębie – mówi Ewa Sady. – Nasze zwierzaki biegają po polach i lasach, przynoszą stamtąd kleszcze, które, opite krwią, odpadają od nich w przydomowym ogródku czy na trawniku. A kiedy taka opita samica złoży kilka tysięcy jaj, a z nich wykluje się kilka tysięcy larw, to szybko rozprzestrzeniają się one na całe miasto – mówi badaczka. Sytuacja robi się na tyle niebezpieczna, że naukowcy usilnie poszukują możliwości ograniczenia populacji tego stawonoga. Najlepiej, gdyby dało się to zrobić w naturalny sposób, np. wprowadzając do lasów i łąk owady albo małe ptaki, które wyjadałyby nadmiar kleszczy. – Problem tylko w tym, że takich zwierząt nie ma. Według naszej obecnej wiedzy kleszcze nie są niczyim pożywieniem. Nie mają więc żadnych skutecznych naturalnych wrogów – mówi Ewa Sady. Naukowcy badający fizjologię kleszczy odkryli też, że nie dotykają ich śmiertelne choroby. Co więcej, pajęczaki te mają wyjątkową, naturalną odporność na patogeny, które przenoszą w swoim ciele. Są one dla nich niegroźne – odkrył dr Joao Pedra z University of Maryland School of Medicine. Ich system immunologiczny działa bowiem inaczej niż u owadów. Uczony wraz z zespołem rozpracował jego elementy i znalazł sposób blokowania go u pojedynczego kleszcza. – To może być pierwszy krok na drodze do osłabienia układu odpornościowego pajęczaków. Może dzięki temu uda się kontrolować ich liczebność – przekonuje dr Pedra. Dzisiaj nie mamy zbyt wielu środków, którymi można by likwidować kleszcze. – Możemy wykonywać zabiegi opryskiwania środkiem zawierającym substancję (adiuwant), która przykleja truciznę na kleszcze do powierzchni roślin, ale to zbyt kosztowne do zastosowań na dużą skalę. Tańsze opryski chemiczne nie tylko działają na kleszcze, ale trują też pożyteczne pająki i owady, np. pszczoły – tłumaczy prof. Ignatowicz. Co zatem robić, by uchronić się przed kleszczami? – Nie ma innego wyjścia, jak ubierać się od stóp do głów, kiedy zamierzamy przebywać na terenach zielonych – mówi prof. Ignatowicz. Nie zapominajmy też o stosowaniu repelentów, najlepiej z dużym stężeniem substancji DEET. – To środek chemiczny, który zaburza działanie narządu pozwalającego kleszczom wyczuć ofiarę za pomocą zapachu i sprawia, że stajemy się dla nich niewyczuwalni – mówi prof. Ignatowicz. Kiedy zaś najdziemy na swoim ciele kleszcza, nie czekajmy, aż sam odpadnie, ale wyciągnijmy go jak najszybciej. Im krócej kleszcz ma kontakt z naszym ciałem, tym mniejsza szansa, że drobnoustroje z jego ciała przenikną do organizmu. Ale uwaga! Przy usuwaniu kleszcza nie można go zanadto drażnić, np. przypalać, smarować masłem, bo wtedy będzie się wgryzał w skórę coraz głębiej, wtłaczając wydzielinę pełną mikrobów.
8. Tłumić emocji. Nie, nie chodzi o to by wybuchnąć przy pierwszej nadarzającej się okazji. Chodzi o to, by jasno i bez obawy, że zostaniemy uznane za „problemowe baby” mówić, że się z czymś nie zgadzamy, że nam się coś nie podoba. 9. Nie dbać o swoje zdrowie.
Pochodzi z ponad 50 studni głębinowych w Koszalinie i Mostowie. Nawet nie jest chlorowana, bo nie musi. Firma wodociągowa prowadzi kampanię „Koszalin pije wodę z kranu”, w której zachęca mieszkańców do picia wody bezpośrednio z kranu, bo jest zdrowa i smaczna, a poza tym nie zaśmieca to krajobrazu plastikowymi butelkami. A nawet odwrotnie: podobno turyści zabierają koszalińską wodę w butelkach do w prawo, żeby czytać dalej >>>>archiwum Czy można pić wodę bezpośrednio z kranu? Czy kranówka jest zdrowa? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w tym artykule. Zobacz, jak jest w różnych miastach i upewnij się, czy w ogóle picie surowej kranówki jest zdrowe. Sprawdź, gdzie jest najlepsza w Polsce i na świecie oraz czy woda z kranu dorównuje mineralnej ze zgrzewek, stołowej i tylko Polacy w średnim wieku pamiętają, jak woda z kranu śmierdziała chlorem, zabijając smak i zapach herbaty. Po domach krążyli samozwańczy eksperci, słono oferując przeróżne filtry. W Warszawie na początku lat 90. poszczególne dzielnice rozpoczęły nawet budowę studzienek bezpłatnej wody niezależnej od ogólnej sieci; jest ich kilkaset i funkcjonują do dziś. Zarazem jednak olbrzymie pieniądze inwestowano w nowoczesne uzdatnianie wody i po latach w stolicy można pić wodę prosto z kranu – bez czekania, aż utraci woń, opadnie osad i bez gotowania. Ale na przykład dwa lata temu wybuchła wrzawa wokół woni chloru z kranówki wrocławskiej. Jak więc jest z tą wodą? Woda stanowi środowisko wszystkich twoich procesów życiowych, wręcz składasz się w 50-60 proc. z wody, a w sensie doznaniowym po prostu i aż po prostu gasi ona twoje pragnienie. Ale jaką wodę pić? Sprawdź, czy również tę najłatwiej dostępną i najtańszą, czyli z woda kranowa w Polsce jest najlepsza. Kliknij w galerię i ofertyMateriały promocyjne partnera gPPgKz.
  • d0z77fqzn4.pages.dev/153
  • d0z77fqzn4.pages.dev/87
  • d0z77fqzn4.pages.dev/105
  • d0z77fqzn4.pages.dev/388
  • d0z77fqzn4.pages.dev/311
  • d0z77fqzn4.pages.dev/344
  • d0z77fqzn4.pages.dev/227
  • d0z77fqzn4.pages.dev/131
  • d0z77fqzn4.pages.dev/69
  • jesteśmy w polsce tu nie pić nie wypada